Zwiedzanie Guinness Storehouse. Co można zobaczyć? Czy warto odwiedzić? Czy Guinness smakuje tam inaczej?

Przyszedł czas na wspomnienia z krótkiego urlopu w Dublinie. Było dużo dobrego piwa, o którym jeszcze napiszę. Tymczasem podzielę się wspomnieniami i refleksjami z wizyty w piwnym Disneylandzie (chociaż nie aż tak rozrywkowym) - Guinness Storehouse. Co można tam zobaczyć? Czy warto się wybrać? Czy Guinness zaledwie metry od browaru faktycznie smakuje lepiej niż w Polsce? Sprawdźmy.


Bilety do Guinnes Storehouse można kupić wcześniej przez internet. W wielu miejscach znajdziecie pewnie informację, że kosztują "od 16 euro". Nastawcie się raczej na 18 lub 20. Kupuje się je na konkretną godzinę, ale - jak dowiedziałam się na miejscu od pracownika - ta godzina w zasadzie nic nie znaczy. Wchodzicie - zwiedzacie. Tyle.



Podróż po świecie Guinnessa rozpoczynamy przy umowie dzierżawy terenu pod browarem podpisanej przez Arthura Guinnessa w 1759 r. na 9000 (słownie: dziewięć tysięcy) lat. A dookoła umowy - umieszczonej w podłodze - rośnie sklep z gadżetami.

Kup pan rybę na rowerze

Całe szczęście w sklepie z upominkami nie ma raczej przedmiotów wywołujących zażenowanie. Są różne rodzaje szkła, koszulki, słodycze (z Guinnessem oczywiście), torby, breloczki, otwieracze itp.


Jeżeli macie zamiar kupować sobie jakieś guinnessowe upominki, to sprawdźcie wcześniej, czy nie ma ich w sklepach z pamiątkami w Dublinie. Wiele z nich możecie znaleźć w sieci Carrolls Irish Gifts... w niższych cenach niż w sklepie przy Guinnessie.


Jeżeli macie możliwość, to sprawdźcie też w sklepach z pamiątkami na lotnisku. Tam są jeszcze tańsze. Sama tuż przed odlotem skusiłam się na zakup koszulki, którą kiedyś być może będę miała okazję założyć. I nie, to nie była koszulka z rybą na rowerze.


Krótko o piwie

Sama ekspozycja w Guinness Storehouse rozpoczyna się od bardzo krótkiego (chociaż dość efektownego) przedstawienia składników piwa. Na początku jest jęczmień.


Później mamy chmiel (umieszczony za szybą).


Dalej są drożdże, które - jak dowiadujemy się z informacji na ścianie - są przechowywane w sejfie samego prezesa. A to na wypadek, gdyby przypadkiem wszystkie drożdże w browarze z takiego czy innego powodu były nie do wykorzystania. (Jeżeli już teraz łapiecie się za głowy i wykrzykujecie: "Tak, jasne, na pewno nie mają drożdży w żadnym laboratorium", to poczekajcie do momentu, w którym opiszę naukę degustacji Guinnessa...).


Na koniec jest woda, która - jak wynika z moich obserwacji - jest ulubionym przez pary tłem do zdjęć w Guinness Storehouse.




Sprzęty z innej epoki

Guinness Storehouse to nie tylko efektowne ekspozycje i historie o mistycznych drożdżach w sejfie. To całkiem spory kawał historii browarnictwa. I to do pewnego stopnia - warto podkreślić - wykorzystany.


Każdy etap historii Guinnessa czy powstawania piwa w ogóle jest przedstawiany w nagraniach. Jak w każdym innym muzeum zainteresowanie zwiedzających takimi nagraniami z czasem maleje...







Zaskakująco duża część Guinness Storehouse poświęcona jest temu, jaki wkład Guinness ma w zachowanie rzemiosła bednarzy. Szczególnie ciekawe jest historyczne nagranie pokazujące - krok po kroku - powstawanie beczek.






Degustacje Guinnessów

Tuż obok ekspozycji dotyczącej transportu w wyznaczonych godzinach można spróbować różnych Guinnessów. 



Piwa nalewane są z butelek. Trafiłam akurat na degustację West Indies Porter.


Legendarna szklanka

Zatrzymajmy się na chwilę podczas podróżowania na kolejne piętro Guinness Storehouse. Słyszeliście o tym, że budynek ma kształt największej na świecie pintowej szklanki? Przygotujcie się na szok. To na zdjęciu poniżej... to jest właśnie to. To jest właśnie ta szklanka. Nie jest to zewnętrzna konstrukcja budynku, tylko ścianki lub balustrady poszczególnych pięter wewnątrz. To nawet nie jest pełna szklanka. Gdyby nie to, że tuż przed zwiedzaniem zostałam poinformowana, że znajduję się w szklance, w życiu bym się nie domyśliła.



Jak należy pić Guinnessa

Myślicie, że wiecie, jak pić Guinnessa? Myślicie, że wiecie, jak degustować piwo? Przygotujcie się na niespodziankę serwowaną w Guinness Storehouse. Przygoda zaczyna się od podróży w głąb mrocznego korytarza wypełnionego zapachem wanilii. W korytarz wpuszczane są kilkudziesięcioosobowe grupy.


Na końcu korytarza znajduje się zupełnie biały pokój, w którym można powąchać mgiełki o zapachach składających się na Guinnessa. Obecny w korytarzu zapach wanilii okazał się (jakimś cudem) mgiełką imitującą aromat słodu. W białym pokoju dowiadujemy się, że Guinnessa należy pić w temperaturze 6 stopni Celsjusza i dostajemy maluteńkie szklaneczki (kieliszki?) z piwem, którego absolutnie nie wolno nam wypić w tym pomieszczeniu - bo mgiełki mogą zakłócić nasze doznania.


Ze szklaneczkami wędrujemy do kolejnego pomieszczenia, które - dla odmiany - jest zupełnie czarne. Prawie nieoświetlone (stąd brak zdjęć). Na ścianach wiszą stare portrety, gdzieniegdzie są imitacje świeczników, a przy jednej ze ścian znajduje się podwyższenie, na którym stoi specjalista wyjaśniający, jak należy pić Guinnessa, żeby móc docenić wszystkie jego przymioty.


Jak to robić? Należy wziąć głęboki wdech, wlać w siebie duży łyk piwa, przełknąć, a następnie wypuścić powietrze. Najlepiej robić to w ciemnym pomieszczeniu. Głupie, efekciarskie, ale na większości zwiedzających robiło wrażenie. Posiedli wiedzę tajemną.

Świat reklamy

Trudno nie przyznać, że Guinness od dawna miał wyjątkowo sprawnych speców od reklamy. Stworzył całą serię zapadających w pamięć postaci, którym poświęcona bardzo duża - może nawet największa - część Guinness Storehouse,



Niektóre eksponaty są ruchome - jak gwiżdżąca ostryga i ryba na rowerze.



Warto czy nie warto?

Umówmy się - niezależnie od tego, co napiszę, i tak odwiedzicie Guinness Storehouse, jak będziecie w Dublinie. 


Po pierwsze dlatego, że w Dublinie jest naprawdę niewiele atrakcji turystycznych. Jeżeli wybieracie się tam na dłużej niż jeden dzień, z pewnością skończycie w Guinness Storehouse. I nie ma w tym nic złego, o ile nie spodziewacie się, że dowiecie się o piwie czegoś nowego.


Po drugie dlatego, że - będąc w Dublinie - po prostu trzeba odwiedzić Guinness Storehouse. Bez tego wizyta będzie jakby niepełna.


Guinness w Gravity Bar

Podróż po Guinness Storehouse kończy się w Gravity Bar - barze na przeszklonym siódmym piętrze budynku z widokiem na dużą część Dublina (i sam działający browar, którego zdjęcia niedługo wrzucę możecie zobaczyć pod tym linkiem). Tam otrzymujemy wliczonego w bilet Guinnessa.


Jeżeli widzieliście zdjęcia szczęśliwych ludzi, którzy na tle panoramy Dublina cieszą się Guinnessem, to bądźcie przygotowani na to, że mają one niewiele wspólnego z rzeczywistością. To znaczy panorama jest, ale ludzie jakby inni. W barze panuje tłok, jest gorąco, duszno. Do szyb trzeba się nieco przepchnąć.

I co, Guinness smakuje tam inaczej?

Nie. Jest taki sam. Trochę zastanawiałam się nad tym, skąd przekonanie niektórych, że Guinness w Irlandii różni się od tego w Polsce. Takie opinie słyszałam głównie od osób, które nie interesują się za bardzo piwem. Wymyśliłam więc, że mogły one porównywać np. Guinness Draught i Extra Stout, zakładając, że ma to być ten sam Guinness. MążMason twierdzi jednak, że zna kogoś, kto się zna na piwie i mówi, że irlandzki Guinness jest inny. Może to jednak magia picia na wdechu w ciemnym pomieszczeniu?

Komentarze