Beerokracja przestaje istnieć. Stypa i ostatnie piwo


Ileż to zaskoczonych głosów wydarło się z gardeł warszawskich multitapowych bywalców na wieść o tym, że Beerokracja się zwija. A mnie to zdziwienie zdziwiło. Czy to naprawdę nie było do przewidzenia? Ile osób regularnie przychodziło tam na piwo?

Beerokracja od początku była tymczasowa. Wiadomo było, że nie ma większego sensu dużo w nią inwestować, bo budynek Cepelii miał być rozebrany (to się zmieniło - niedawno został zabytkiem). Ta tymczasowość odbiła się na wystroju miejsca, które przypominało bardziej klub studencki z lat 90. niż szanujący się multitap. Z kolei o toaletach krążyły legendy opisujące je nieco na wyrost jako coś strasznego. Tylko nieco na wyrost.


Niestety podobnie odstraszająco wyglądało wejście. W okolicy roztaczał się zapach starego moczu, a pod drzewem rosnącym przed wejściem od lat stale koczują menele. To wszystko sprawiało, że mimo niby świetnego położenia w centrum Warszawy, mało komu chciało się tam zaglądać. Sama na palcach jednej ręki mogę policzyć swoje wizyty. Pamiętam, jak podczas pierwszej z nich barmani się zastanawiali, co to znaczy "dry hopped", a jeden z nich upierał się, że to "chmielone na sucho". Z perspektywy czasu co najmniej w konsternację wprawia fakt, że znany z Beer Geek Madness Daniel Mielczarek uznał Beerokrację za jeden z najlepszych multitapów w Polsce i najlepszy w Warszawie - obok Chmielarni.


Beerokracja miała niezły start zapewniony przez Artura Napiórkowskiego, który początkowo był tam managerem (wierzę, że Artur wybaczy mi tę złośliwość: trudno nie zauważyć, że w dniu stypy w Beerokracji otwierał się Craft Beer Muranów, który też rozkręca Artur... reinkarnacja czy zły omen?). Później jednak zgubiła drogę i było tam wszystkiego po trochu: jakieś turnieje, potańcówki i oczywiście koncerty, które miały od samego początku odróżniać Beerokrację od innych warszawskich multitapów. Być może okazało się, że koncerty nie przekładają się na aż tak dużą sprzedaż piwa, jaka była w założeniach właścicieli lokalu. Albo że ci, którzy przychodzą na koncerty, chcą tańszego piwa. I niestety oferta została rozszerzona o kiepskie trunki.


I tak doszło do tego, że na oficjalnej imprezie zamykającej coś, co w założeniu miało być lokalem z dobrym piwem, ludzie pili Perłę prosto z butelki. A nie musieli, bo na trzech kranach były piwa. I to nie tylko fajne, ale też w bardzo dobrych cenach. Skusiłam się na Pannepot z De Struise w cenie (uwaga!) 16 zł za pół litra. 16 zł! A ludzie kupowali Perłę. Dlaczego?!

Postaram się wspominać Beerokrację właśnie przez pryzmat tego Pannepota.

Zobacz też:


Komentarze