Warszawski Festiwal Piwa - dzień trzeci i ostatni


Większość blogerów już podsumowuje Warszawski Festiwal Piwa i biadoli nad jego schyłkiem. Pisze, że potrzebna zmiana formuły imprezy. Albo że wystarczy jedna edycja w roku. Też się zajmę podsumowaniami, ale jeszcze nie teraz. Najpierw podzielę się wrażeniami z ostatniego dnia festiwalu i opiniami o piwach, których wtedy spróbowałam. Bo chociaż WFP już się skończył, to piwa z niego w większości wciąż są dostępne.


Ostatni dzień festiwalu to dla mnie zwykle czas powtórek. Wtedy właśnie - szczególnie pod koniec dnia - wracam na stoiska, na których znalazłam coś tak fajnego, że miałam ochotę napić się tego jeszcze raz. Tym razem wróciłam do Szpunta - po premierowe gose Gosedalin (kooperacja z Pivovarna Pelicon) i milkshake z tonką  Telepatic (kooperacja z Birbantem), do Piwnego Podziemia - po Mr. Happy (kopperację z Palatum, ale już nie było), a także na stoisko Founders/Browariat - po saisona z ogórkiem i jałowcem z Brew By Numbers.

Dzień zaczęłam od Kolejki z Browaru Zakładowego (na zdjęciu na górze). Jakoś wcześniej nie było mi dane dotrzeć do ich stoiska (ciągle były tam... ekhm... kolejki). I premierowa Kolejka - sour NE IPA - okazała się tak fajna, że jeszcze po nią wróciłam wieczorem. Jest owocowa, tropikalna, kwaśna, orzeźwiająca, pijalna. Jedna z lepszych premier festiwalu.


Chcąc wypić jak najmniej alkoholu, wpadłam na stoisko Deer Beara, żeby spróbować Let's Cook - gose ze śliwkami, którego dotąd jakoś nie miałam okazji wypić. Jest delikatnie kwaśne, delikatnie śliwkowe (i jest to aromat świeżych, dojrzałych śliwek) i delikatnie słone... Ogólnie rzecz biorąc, bezpieczny wybór dla tych, którzy jeszcze nie przekonali się do gose. Przyjemne i pijalne. A na dodatek w końcu z czystym sumieniem mogłam zrobić zdjęcie, na którym widać logo na moim szkle.


Kontynuując trend niskoalkoholowy, spróbowałam Stanisława Dyma (Dymu?) - kooperacji Browaru Hopium, Piwnej Sprawy i Piwnej Mapy Warszawy. Wędzonki jest tu niewiele, co w gruncie rzeczy odpowiada opisom pierwowzoru stylu. Niestety jest siarkowodór, ale... nie ukrywajmy, rzadko się zdarzają grodzisze bez wyraźnego siarkowodoru. Szczerze mówiąc, nie próbowałam jeszcze żadnego bez tej wady. Ale jestem na nią akurat bardzo wyczulona.


India Pale Ale Mosaic HBC 431 z Kernela powinni spróbować wszyscy, którzy - tak jak ja - nie znoszą cebulki z Mosaica. To piwo jest dowodem na to, że da się zrobić przyjemne piwo z wyraźnym mosaicowym aromatem. Bo cebulka jest, ale nie w takiej formie, jaka dominuje w polskich piwach rzemieślniczych z tym chmielem. W skrócie: nie wali cebulą. Pachnie.


Sourtime Mango Imperial IPA z Browaru Maryensztadt jest dostępny już od jakiegoś czasu, ale umknął mojej uwadze. A w sumie to chyba najlepsze piwo z serii Sourtime. Oczywiście jako fanka mango jestem trochę stronnicza. Ale to piwo naprawdę mi się spodobało. Mango jest bardzo intensywne, jest odrobina kwaśności i całkiem spora goryczka. Pod tym ostatnim względem Mango Imperial IPA odstaje mocno od reszty serii Sourtime. No i niestety ma ponad 8% alkoholu.


Na stoisku Browaru Nepomucen spróbowałam premierowego kwaśnego saisona Acido Red Wine BA. Okazał się jednym z najlepszych polskich piw, jakich próbowałam na tej edycji WFP. Wyraźnie wyczuwalne czerwone wino, mnóstwo czerwonych owoców, umiarkowana cierpkość. O kilka klas wyżej niż Acido bez beczki.


Spotkania z nowymi (dla mnie) piwami zakończyłam w strefie nowych browarów. Z pewną dozą nieśmiałości podeszłam do Browaru Mazurskiego. Piłam wcześniej ich piwa z butelek, ale - łagodnie rzecz ujmując - nie byłam nimi zachwycona. Spróbowałam Imperial Oatmeal Stout i przeżyłam miłą niespodziankę - czekolada, kawa, te sprawy. Nie było to piwo idealne (trochę za mało ciała i za dużo paloności), ale rokuje nieźle.

Relacje z poprzednich dni Warszawskiego Festiwalu Piwa:


Komentarze