Warszawski Festiwal Piwa po raz ósmy. Rozważania o końcu świata

Olaboga, Warszawski Festiwal Piwa umiera! To już koniec! Zagłada jest tuż za rogiem! Nadciąga apokalipsa! Nadlatuje asteroida, przez którą skończymy jak dinozarły... dinozar... di-no-zau-ry!


Nie oszukujmy się, pod względem frekwencji ósma edycja Warszawskiego Festiwalu Piwa była bardzo nieudana. Organizatorzy podają, że zjawiło się 13 tys. ludzi. To mniej niż jesienią. Jest to o tyle niepokojące, że wiosenne edycje zawsze przyciągały więcej gości. Strach pomyśleć, co będzie jesienią 2018 r., jeżeli taki trend się utrzyma. Dla gości jest to oczywiście świetne - nie ma tłoku, nie ma kolejek. Gorzej z browarami, które przecież płacą za możliwość wystawienia się na festiwalu i chciałyby nie dokładać do interesu. A mniej ludzi to mniej sprzedanego piwa.


Pojawiło się mnóstwo teorii co do tego, dlaczego na festiwalu jest mniej gości niż podczas poprzedniej edycji. W skrócie:
  • ta formuła festiwalu się znudziła, potrzebna jest nowa (płacisz raz, pijesz, ile chcesz);
  • duże festiwale w ogóle się skończyły;
  • z drogie bilety (15 zł za jeden dzień);
  • zbyt ładna pogoda;
  • zbyt brzydka pogoda;
  • trwają komunie;
  • cięcie zasięgów na Facebooku - mniejsza promocja;
  • dwie edycje w roku to za dużo;
  • festiwal nie oferuje niczego, czego nie ma w warszawskich multitapach.


Skłaniam się ku ostatniej teorii. Osoby bardzo zainteresowane tematem, które chcą spróbować tylko kilku unikatów, wciąż mają się po co zjawić na WFP. Ale takich ludzi jest garstka. Ci mniej zainteresowani naprawdę nie mają czego szukać na takiej imprezie. Mogą na niej kupić to samo piwo, które znajdą w iluś multitapach w Warszawie, w zbliżonej cenie. A jeszcze do tego muszą zapłacić za wstęp. I to równowartość jednego piwa.


Jestem jednak daleka od wieszczenia rychłego końca WFP. Organizatorzy mają tak naprawdę sporo czasu na naprawienie sytuacji. Nawet jeżeli obecnie wystawiające się browary zrezygnują z kolejnych edycji WFP, na ich miejsca czeka już kilku kolejnych chętnych. W ostateczności organizatorzy mogą zawsze zmienić zasady selekcji wprowadzone podczas poprzedniej edycji i zacząć zapraszać browary kontraktowe. Tak czy inaczej, pieniądze od wystawców będą płynęły i utrzymywały WFP przy życiu do czasu znalezienia rozwiązania.




Jako stary człowiek przypominam młodszym, że pierwsza edycja WFP też wywołała falę komentarzy, że taki festiwal nie ma szans. Że trzeba zmieniać. Albo w ogóle zrezygnować, bo nikogo to nie przyciąga. A kolejne edycje pokazały, że jednak da się zachęcić ludzi do przyjścia na festiwal. Poczekajmy, zobaczymy, co się wydarzy. Bo wierzę, że się wydarzy.


Zmiany na pewno są potrzebne. Ręka do góry, kto słuchał tego, co działo się na scenie. Pomijam siedzenie przed sceną i czekanie na darmowe jedzenie od Jarecki Gotuje. Wiało nudą. Nie po raz pierwszy zresztą. Nie dość, że niewiele słychać, to jeszcze to, co słychać, bywa żenujące. Tu potrzeba zastrzyku nowych pomysłów.




Zmiany już teraz było widać wśród wystawców. Najbardziej rzucało się w oczy okrojone stoisko AleBrowaru, ale biedniej w tym roku wyglądał też Artezan. Nawet Pinta zrezygnowała z "budy", która - owszem - wygląda fajnie, ale pewnie podczas festiwali pod dachem jest tylko problemem.



12 najlepszych piw

Najoględniej rzecz ujmując, piwa były naprawdę dobre. Może to wynikać z tego, że omijałam stoiska browarów, które już wcześniej wielokrotnie mnie zawiodły. Miałam nieprzyjemność spróbowania tylko jednego ewidentnie niedobrego piwa (śmierdziało wymiotami), ale było ono akurat z omijanego przeze mnie browaru. Dostałam je do spróbowania od kogoś, kto chciał się upewnić, że ktoś inny też to czuje.


Zdecydowaną większość piw, które piłam podczas WFP, opisywałam na bieżąco. Jeżeli więc szukacie krótkich refleksji o poszczególnych piwach zajrzyjcie tu: dzień pierwszy, dzień drugi, dzień trzeci.



Do podsumowania postanowiłam włączyć tylko dwanaście piw, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Oczywiście pozytywne. Miało być dziesięć, ale nie wyszło. Zrobienie takiego zestawienia nie jest łatwe, bo na WFP pojawiło się kilka fantastycznych piw, które piłam już wcześniej. Gdybym pierwszy raz spróbowała ich na festiwalu, pewnie by weszły do top 12. Mowa np. o Londonerze z Brovca i choćby Bikini Kill z Piwnego Podziemia. Cóż, jakoś trzeba było się ograniczyć. Więc przyjmuję założenie, że biorę pod uwagę tylko to, czego faktycznie spróbowałam podczas WFP.


Z klasyfikacji wyłączam piwa zagraniczne. Umówmy się, trudno, żeby któryś polski browar rzemieślniczy już teraz rywalizował z klasykami z Foundersa. Jestem też bardzo stronnicza, jeżeli chodzi o Brew By Numbers - zakochałam się w tym browarze podczas ostatniej wizyty w Londynie. Teraz mało co mnie cieszy tak bardzo, jak mąż wołający od progu: "Mam puszki Brew By Numbers!". 




Piwa wrzucam w kolejności losowej.

  • Ekstaza Pramakaka z Browaru Harpagan - mango lassi pale ale. Bardzo słodkie, aksamitne, gęste piwo z obłędnie owocowym aromatem. 
  • Mr. Happy, czyli kooperacja Piwnego Podziemia i Browaru Palatum. Możliwe, że najlepsza podwójna IPA w Polsce. Mój top 3 tego festiwalu.
  • Czort z Ziemi Obiecanej - imperialny saison leżakowany w beczkach po winie. Wino i saison to świetne połączenie
  • Kiedyś To Było z Ziemi Obiecanej - sesyjna IPA. Jest soczek, jest lekka goryczka, ale przede wszystkim absolutnie oszałamiający, owocowy aromat. Mój top 3 tego festiwalu.
  • Pogromcy z Browaru Widawa - barley wine double barrel aged. Możliwe, że najlepszy polski barley wine. Pięknie ułożony, karmelowy, waniliowy, delikatnie przyprawowy, z ogromną ilością ciemnych, suszonych owoców.  Mój top 3 tego festiwalu.
  • Jose z Browaru Nepomucen - sangria gose. Pomarańcze + sól. Mega orzeźwiające, mogłabym pić całe wakacje. Mój top 3 tego festiwalu. A, już były trzy. No to top 4.
  • Kryształ, czyli kooperacja browarów Łańcut i Pinta. Lagerowa odwaga się opłaciła - jedno z piw, o których mówiło się na WFP najwięcej. Bardzo udane. Przy okazji mówiło się też o nieobecności Browaru Łańcut wśród wystawców. 
  • Lilith ICE z Browaru Golem - doskonale znany już RIS w wersji wymrażanej. Espresso z gorzką czekoladą. 
  • Telepatic - kooperacja browarów Szpunt i Birbant. Coffee & tonka milkshake IPA. Jasna kawa z mlekiem, wanilią i cynamonem.
  • Kolejka z Browaru Zakładowego - sour NE IPA. Owocowa, tropikalna, kwaśna, orzeźwiająca, pijalna.
  • Soutime Mango Imperial IPA z Browaru Maryensztadt. Kuba nie jest zadowolony z tego piwa, ale niesłusznie. Chyba najlepsze piwo z serii Sourtime. Bardzo intensywne mango, odrobina kwaśności i całkiem spora goryczka. 
  • Acido Red Wine BA z Browaru Nepomucen - kwaśny saison. Wyraźnie wyczuwalne czerwone wino, mnóstwo czerwonych owoców, umiarkowana cierpkość. 

Nowe browary

W strefie nowych browarów pojawiło się sześciu debiutantów. Oczywiście są to debiutanci na Warszawskim Festiwalu Piwa, browary często już znane od jakiegoś czasu. Jak być może już wiecie, od poprzedniej edycji zapraszane są wyłącznie browary stacjonarne... z wyjątkami, którymi jesienią były browary Harpagan i Rockmill.


Trochę smuci mnie to ograniczenie, bo browary kontraktowe bywają dużo lepsze niż stacjonarne.


Tym razem zjawiła się w miarę dostępna w Warszawie Czarna Owca. Był Kazimierz, który przebojem wchodzi na scenę piw rzemieślniczych (podczas targów w Poznaniu zrobił na mnie ogromne wrażenie). Był też zbierający bardzo dobre recenzje Świebodzin. Pozytywnie zaskoczył mnie Browar Mazurski. Rzadko dostępne w Warszawie De Facto bardzo dobrze rokuje. Rozbawiła mnie obecność Świdnicy w kontekście tej wypowiedzi:


Jako współautorka rzekomych bzdur, nie próbowałam niczego ze Świdnicy. Dla niewtajemniczonych: bzdurami było stwierdzenie na scenie głównej Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa, że Raven nie jest jakoś szczególnie dobry. A jego konkurencja była naprawdę mocna, więc nie było powodu do strzelania fochów.

Strefa gastro

Dwa food trucki, które odwiedzałam właściwie na zmianę, to Chyży Wół i Walenty Kania.


Chyży Wół przygotował premierową kanapkę z gotowanymi świńskimi uszami. Jako fanka świńskich uszu, polecam.


Nie zabrakło też ozorków. O, właśnie. Wciąż natykam się na WFP na ludzi, którzy nigdy tych ozorków nie próbowali. Po pierwsze: jak to możliwe?! Ozorki są na WFP już tradycją. Po drugie: zjadajcie! Warto się przełamać.


U Walentego Kani stołował się głównie mąż, który upodobał sobie królicze nerki. Ale próbował też różnych zup i bardzo je chwalił.


Ja z kolei zamówiłam sobie kiełbasę z kozy. Mam wrażenie, że dostałam z sarny. Ale była bardzo dobra - dużo mięsa, porządnie przyprawiona.


Przełamałam się w końcu i zjadłam kanapkę z matiasem ze Sztuki Śledzia. W ciągu kilku ostatnich edycji WFP słyszałam o niej dużo dobrego, ale przed jej zjedzeniem powstrzymywała mnie alergia na ryby. Zaopatrzona w leki, spróbowałam. Bardzo dobra kanapka. Nie odważyłabym się zjeść ją na początku festiwalu (dużo cebuli...), ale na koniec była w sam raz.


Poza strefą gastro były jeszcze świetne kanapki na stoisku Browaru Maryensztadt.


Rozczarował mnie ramen z AkitaRamen. Meh.

Co dalej z WFP?

Nie wiem.

Po poprzedniej edycji pisałam, że dopiero jesienią będziemy w stanie stwierdzić, czy odpływ ludzi jest stałą tendencją. W sumie wciąż się pod tym podpisuję. Pytanie, jaka frekwencja jest optymalna - zarówno dla organizatorów, jak i wystawców czy gości. Tłumy, które pojawiały się wcześniej, były pewnym wynaturzeniem i nie pozwalały na spokojne nacieszenie się piwami.


WFP nigdy nie starał się być imprezą masową, jak chociażby Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa. Ale na to, żeby był imprezą elitarną, jest na nim za mało unikatowych piw. Może jego problemem jest to, że stoi w rozkroku?


Komentarze

  1. A co się mówiło o nieobecności Browaru Łańcut? Wypadłem trochę z obiegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez "mówiło się" miałam na myśli to, że ta nieobecność została zauważona i trudno było o niej zapomnieć ;) Ale nie jest tajemnicą to, co się wydarzyło, bo Piotr Wypych powiedział u Kopyra. Jest konflikt między nim a Jackiem Materskim. No i Łańcut nie został zaproszony na WFP.

      Usuń

Prześlij komentarz