10. Warszawski Festiwal Piwa. Dobre piwa, świetni ludzie i...


Pisząc o 10. edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa, mogę się poczuć jak pewien bloger, który na podstawie zdjęcia recenzował festiwal, na którym go nie było. Co prawda ja na WFP byłam, ale w pewnym sensie mnie nie było...

OK, w czwartek na festiwalu nie było mnie w każdym sensie. Akurat tak wyszło, że wyjechałam do Berlina, gdzie w ostatniej chwili przed sprzedażą odwiedziłam Stone'a. Relacja już wkrótce.

W piątek i w sobotę z kolei byłam na stadionie Legii prawie od otwarcia do zamknięcia i z dumą nosiłam czerwony identyfikator oznaczający, że jestem w drużyny organizatora. Robiłam oficjalne zdjęcia. A to z kolei oznacza, że sama z festiwalu nie za bardzo skorzystałam. Mogę go teraz oceniać na podstawie zdjęć 😉 Te najlepsze oczywiście ma WFP, tu publikuję tylko “resztki” 😉


O piwie będzie niewiele. Biegałam z wydarzenia na wydarzenie i nie miałam czasu na spokojne degustowanie. Wypiłam tylko to, co browary z litości wcisnęły mi w rękę gdzieś na trasie, widząc żabę z wywieszonym językiem.

Wśród tych piw trafiły się jednak rzeczy dobre. A nawet świetne - jak wszystko, co było na stoisku Brew By Numbers. Polecałam ten browar już wiele razy i na razie nie zamierzam przestać. Zawsze w ciemno biorę ich piwa.


Na stoisku Palatum z przyjemnością wróciłam do midwest IPA Yellow i spróbowałam nowego, bardzo dobrego DDH midwest DIPA The Key Colour. Oba piwa są świetnymi dowodami na to, że Palatum wciąż jest za mało docenianym browarem.


Mocny powrót na łono WFP zaliczył Browar Bednary. Przyjechał z bardzo udaną Biotransformacją Kveik Edition (NEIPA), fajną Osteroidą Albino Edition (pale ale z solą himalajską i ostrygami) i ciekawym Nidhoggiem (gotlandsdricka) według receptury Masona - piwem w jego ulubionych wikińskich klimatach.



Zachwyciło mnie Ole - bezalkoholowe gose (z sokiem z brzoskwiń, pomarańczy, cytryn i jabłek) z Browaru Nepomucen. Jeżeli - tak jak ja - uwielbiacie ich Jose, to Ole też Wam się spodoba. Myślę, że gdybym teraz robiła zestawienie piw bezalkoholowych do ”Faktu”, to podium wyglądałoby inaczej.


Moje pragnienie goryczki w zupełności zaspokoił Hopmaniak z browaru Brovca. Porządny westcoast, na dodatek DDH. Jest i aromatycznie, i goryczkowo.

Zaskakujący był też pierwszy kwas Brovcy - sour hoppy NE. Jest goryczka, aromat zapowiada NEIPA… a tu niespodzianka. Kvasovka nie jest bardzo kwaśna, jest pijalna.


Skoro już jestem przy kwaśnych piwach - fajnego dzikuska przywiózł Browar Szpunt - Kiwi Experimental. Niewiele w nim kiwi, ale za to jest fajna stajenność.


Piwne Podziemie jak zwykle ratowało pozycjami z mniejszą zawartością alkoholu - świetnymi berlinerami. Szczególnie przypadł mi go gustu Ice Tea Berliner przepuszczony dodatkowo przez randalla z herbatą i cytryną.


Pamiętacie Żyrardomyces? Beer Bros. przywiózł bardzo, bardzo udany Żyrardomyces Imperial Bourbon Barrel Aged. No, warto spróbować, mimo ceny. Pięknie obecna beczka, dużo czerwonych owoców... Przy okazji od kogoś wzięłam łyka Pear Porteru, którego można było się już napić na Beer Geek Madness. Już wtedy był dobry, ale teraz jest bardzo dobry.


U Browaru De Facto wypiłam bardzo przyjemną, owocową vermont IPA Crazy Yeti.


A to, co przywiózł Birbant, chyba na długo pozostanie w pamięci osób, które tego trunku próbowały. Mowa o 10 TTH IPA. TTH to Ten Times Hopped. Wyglądało to trochę przerażająco, gryzło niemiłosiernie... ale wypiłam to z przyjemnością.


Były też świetne piwa, którym przez całe swoje zabieganie nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Po pierwsze, Dzikiem Do Rzymu z Browaru Artezan - sour ale z brzoskwiniami leżakowany w dębowej beczce z brettami. Fajna dzikość, bardzo pijalne, bardzo owocowe. Po drugie, Poproszę To Nowe IPA z Ziemi Obiecanej. Chyba jedna z najlepszych IPA Łukasza.

Jak być może zauważyliście, korzystałam ze szkiełka z tej edycji WFP. Okazało się niezłym hitem - wyprzedało się dość szybko. Nic dziwnego, fikuśne jest. A na dodatek - i tu brawa dla organizatorów - miało cechę 0,1 l.

Jak już wspominałam, w czasie festiwalu zajmowałam się robieniem zdjęć. Być może widzieliście mnie, jak przemykałam obwieszona sprzętem. Może nawet zaczepiłam Was i zaproponowałam zrobienie zdjęcia.

Na chwilę się przy tym zatrzymam, bo zwykle na festiwalach piwnych nie zaczepiam obcych ludzi, więc było to dla mnie coś nowego. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona tym, ilu sympatycznych, pozytywnych ludzi spotkałam. Tylko nieliczni odmawiali pozowania do zdjęcia (ale odmawiali grzecznie), tylko pojedyncze osoby rzucały mi złośliwe uwagi, tylko jedna osoba oblała mnie piwem. Ogólnie było to całkiem ciekawe doświadczenie. Ale nikomu tego nie polecam 😉

Ludzi zresztą było dużo. Tłok był szczególnie odczuwalny w piątek. I wystawcy chyba też byli zadowoleni. W większości.

Ale żeby nie było tak różowo - minus za to, że partnerem imprezy był "CKM". To znaczy, OK, niech sobie patronuje festiwalowi. Ale to, że w czasie WFP puszczano taką reklamę "CKM", było po prostu... żenujące. To nie pasowało do imprezy, na którą przychodzą całe rodziny, nie pasowało do słuchania rozmów wartościowych ludzi na scenie, a przede wszystkim nie pasowało do browarów rzemieślniczych, bo zdecydowana większość z nich odcina się od szczucia cycem. Nie ukrywam, że obecność tej reklamy bardzo mnie zasmuciła.




Komentarze