Kiedy przekraczaliśmy (Mason i ja) próg Stone Brewing w Berlinie, żadne znaki na niebie i ziemi nie zapowiadały, że wkrótce ten browar kupi BrewDog. Dość oczywiste było to, że trzeba sporo do tej miejscówki dokładać. Ale takiej zmiany zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Co więcej, kiedy zwiedzaliśmy browar, przewodnik z ogromnym entuzjazmem opowiadał o planach na przyszłość... A już dwa dni później ogłoszono, że Stone Berlin będzie miał nowego, szkockiego właściciela. Odwiedziliśmy browar w ostatniej chwili.
Berliński Stone był (będę pisać w czasie przeszłym, bo BrewDog przejmuje stery już 1 maja) w miejscu z jednej strony malowniczym, ale z drugiej - ryzykownym. Zajmował pokaźny, zabytkowy budynek na terenie dawnej gazowni. I był daleko od centrum. I od komunikacji miejskiej. To na pewno przekładało się na ruch.
Wpadliśmy w środku tygodnia, więc nie spodziewaliśmy się tłumów. Ale spodziewaliśmy się jakiegokolwiek ruchu. A poza nami na kilku tysiącach metrów kwadratowych było tylko kilka osób. I obsługa.
Rozmach Stone'a robi wrażenie. Wszystko jest przemyślane, spójne i dobrze wykonane. I ogromne.
Wzrok przykuwają przede wszystkim lampy. Jak się dowiedzieliśmy później od przewodnika, to oryginalne, ponadstuletnie lampy gazowe z ulic Berlina. Teraz już są zasilane energią elektryczną. Miały przypominać o dawnym wykorzystaniu tego budynku. Wiecie - gazownia, te sprawy.
Drzewa były wykorzystane na różne sposoby - między innymi jako zasadzki na nieuważnych gości. Niepokojąco łatwo można było uderzyć głową w wystającą gałąź.
Były też kamienie. Nie zrobiłam zdjęcia, ale przez środek jednego ze stołów płynęła rzeczka... Ogólnie rzecz biorąc, dużo natury. Imponujące wnętrza. Trudno było nie zastanowić się nad tym, ile to wszystko musiało kosztować.
Zaczęliśmy od zamówienia piwa. Zdecydowaliśmy się na dwie deski - gotowe zestawy Stone Berlin Specials i San Diego Vintage.
Piwa były bardzo takie sobie. Musieliśmy się zmuszać do tego, żeby je pić. Nie spodziewaliśmy się zbyt wiele (w końcu to berliński Stone...), ale żeby piwa były najsłabszym punktem pobytu w browarze... Przynajmniej szklaneczki były ładne.
Dobra, przyznaję bez bicia, że berliner weisse, które piłam później, było bardzo dobre. Po prostu te deski były pomyłką.
Nie mieliśmy w planach jedzenia w Stone, ale wyjątkowo kiepsko szło nam szukanie czegoś dobrego w Berlinie. Przyparci do muru zamówiliśmy żeberka i mostek. I to akurat był strzał w dziesiątkę. Oba dania były przepyszne (w szczególności chrupiąca brukselka), a porcje tak duże, że nie daliśmy rady ich zjeść.
Głównym powodem naszej wizyty w Stone było zwiedzanie browaru. Trzeba było umówić się na nie wcześniej - zapisaliśmy się na zwiedzanie w języku angielskim. W sumie na tę godzinę było umówione siedem osób. Przyszliśmy tylko my. I znowu - tak jak w Stiegl w Salzburgu - zupełnie przypadkiem mieliśmy indywidualne zwiedzanie.
I - jak jak w Stiegl - czuliśmy się trochę nieswojo. Całe szczęście przewodnik, który był niesamowicie wręcz entuzjastyczny, spytał na początku, czy kiedykolwiek warzyliśmy piwo. Mason odpowiedział, że tak. Ja - zgodnie z prawdą - że nie. Przewodnik uznał na tej podstawie, że nie byłam nigdy w browarze i nie wiem, z czego robi się piwo.
Przewodnik nie spytał nas jednak, czy wiemy coś o browarze Stone. A tak sami z siebie nie mieliśmy serca mu powiedzieć, że zdarzyło nam się spotkać współzałożyciela Stone'a Grega Kocha. Ja akurat w czasie tego spotkania dotrzymywałam towarzystwa partnerce Grega. Pamiętam, że była z Minnesoty i rozmawiałyśmy o znanych ludziach z tego stanu (w końcu jestem fanką Boba Dylana... zresztą właśnie przez jego koncert byłam w Berlinie). Powiedziałam jej, że Judy Garland urodziła się w Minnesocie. Miała niezły ubaw z tego, że przyjechała do Polski i dowiedziała się czegoś o stanie, z którego pochodzi.
Nie powiedzieliśmy przewodnikowi też tego, że przeprowadziłam wywiad z Gregiem dla Money.pl. I że Craft Beer Muranów, gdzie pracuje Mason, to CornerStone.
Przewodnik opowiedział mi, z czego robi się piwo. Dał do spróbowania słody. I cały czas dodawał (patrząc na Masona): "Ty to na pewno wiesz".
Na koniec zwiedzania spróbowaliśmy jeszcze - razem z przewodnikiem - trzech piw i chleba robionego z młóta. Wśród piw było bardzo dobre berliner weisse z marakują. Na chleb - po zjedzonym niedawno obiedzie - nie mogłam nawet patrzeć.
Berliński Stone miał też sporą przestrzeń z gadżetami.
Poza klasycznymi koszulkami, bluzami i czapeczkami sprzedawany był też wypiekany na miejscu chleb z młóta.
Tak wyglądał berliński Stone w swoich ostatnich chwilach. Czy dziwi mnie to, co się wydarzyło? Trochę. Działał raptem od 2016 r., więc niezbyt długo. Widocznie tyle wystarczyło, żeby Stone uznał go za obciążenie. Ciekawe, na ile kiepska frekwencja wynikała z położenia browaru, a na ile ze zwykłego przywiązania Niemców do rodzimych marek piw. No i ciekawe, jak w tym miejscu poradzi sobie BrewDog.
Zobacz też:
Austria
Piwo w Salzburgu. Wizyta w Augustiner BräustüblSalzburg i piwo. O czterech browarach i nie tylko
Wiedeń i piwo. Miniprzewodnik po browarach i pubach
Wizyta w Stiegl Brauerei w Salzburgu
Belgia
Browar Cantillon - zwiedzanieWizyta w Brussels Beer Project
Wizyta w Hof ten Dormaal
Holandia
Holenderskie przekąski. Testuję cztery tradycyjne przysmakiPiwo w Amsterdamie
Prehistoria. Piwny wypad do Amsterdamu w 2012 r.
Irlandia
Guinness Brewery - zdjęciaPuby w Dublinie. Co i gdzie można wypić?
Zwiedzanie Guinness Storehouse
Niemcy
Gose w Bayerischer Bahnhof w LipskuKölsch w Kolonii? 5 rzeczy, które warto wiedzieć
Wielka Brytania
Jedzenie w brytyjskich pubach. Kilka słów o tym, czego zazdroszczę BrytyjczykomPiwna mila w Londynie. 9 rzeczy, które warto wiedzieć
Komentarze
Prześlij komentarz